Dwadzieścia cztery życiorysy zamknięte w wolnym, nieśpiesznym dniu. Bez nadziei na zmianę. Ale można próbować. Kto wie? Dźwiękami, obrazami, w końcu słowami. Uwolnić się i wyjść poza to co się wydaje i to co zostało dotychczas nazwane. Eksperyment teatralny. Dźwięki, muzyka, teksty, obrazy, improwizacja.
Kompleksowa samodzielna realizacja performance’u: Wacław Mikłaszewski.
Recenzja na broadwaybaby.com
„24h”
*****
Matthew Clayton, 27 sierpnia 2012
„Tego roku na festiwalu Fringe, jeden z ośrodków sztuki – Summerhall zaprezentował różnorodność dobrego, awangardowego, polskiego teatru. Wiele z tych spektakli charakteryzowało się złożonością estetyczną oraz wysoką jakością, której ciężko by szukać pośród innych spektakli podczas tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu w Edynburgu.
Jednak oglądając jednoosobowy (wyk. Wacław Mikłaszewski), dwudziestoczterogodzinny spektakl zamknięty w zbudowanym z pleksi sześcianie nie trudno dostrzec prawdziwe, żywe, dzikie, bijące serce festiwalu Fringe przebijające się przez komercyjną powłokę większości spektakli.
„24h” to trzymający za gardło – prowokacyjny i urzekający występ prawdziwego eksperymentatora. Geniusz Mikłaszewskiego jest oczywisty, nawet wtedy, gdy jego ekspresja jest trudna do zrozumienia.
Wraz z dwiema innymi osobami byłem obecny od początku do końca. W trakcie trwania całego show ludzie przychodzili i nieskrępowanie wychodzili. Ich wchodzenie i odchodzenie tworzyło płynną atmosferę w przestrzeni otaczającej centralny punkt z przezroczystą bryłą z jednym wejściem, w której Mikłaszewski stwarzał dla widzów cały świat.
Sam sterował oświetleniem i efektami dźwiękowymi oraz wykorzystywał rekwizyty w tym swoim małym świecie (dobrane ze szczególną starannością) ,który oświetlony dodatkowo lampą projektora odbijał w szybach nagrania ziemi widzianej z kosmosu, te nagrania rzutowały na wszystkie cztery ściany wewnątrz pleksi, które z kolei odbijały obraz dalej. Ta piękna sekwencja była zapętlona, co doskonale współgrało z subtelną ścieżką dźwiękowa imitującą odgłosy życia codziennego, jak szczekanie psa, odgłos lodówki, bawiące się dzieci, a wśród nich bardzo sugestywnie, najintensywniej i nieubłaganie tykał zegar. Spektakl trwał 24 godziny. Więc co aktor robił przez cały ten czas?
Jednym z głównych elementów jest opowiadanie historii dwudziestu-czterech zupełnie różnych ludzi mieszkających w tym samym budynku (subtelne nawiązanie do sześcianu w którym odbywa się cały spektakl), postaci te oddziaływały silnie na publiczność zmuszając ją do interakcji.
Jego zdolność do improwizacji w obcym języku była imponująca, a jeszcze większe wrażenie robiła zdolność świadomego wykorzystania bariery językowej. Jedną z najbardziej interesujących różnic między poszczególnymi postaciami była ich znajomość języka angielskiego na różnych stopniach zaawansowania.
Chociaż tkanie(?) narracyjne było wspierane różnymi punktami widzenia poszczególnych postaci, to jednak wszystkie one tkwiły w specyficznym stanie życiowego zawieszenia. Wyglądali jakby czekali na kogoś lub na coś, mieli dzień wolny i nic tego dnia w planach. Nic oprócz pogłębionego wglądu w swoje życie. Nieśpiesznie odkrywali ważność i głębie tego jednego, jedynego dnia, jego strukturę i masę. Podczas całego spektaklu kilka miniaturowych planet było cały czas podświetlanych, a projekcja kosmosu załączana wciąż i wciąż na nowo. Podczas całego przedstawienia byliśmy przyzwyczajani do tego obrazu, któremu towarzyszy narastająca ścieżka dźwiękowa jako sposób na zachęcenie nas do zastanowienia się nad kruchością i małością życia ludzkiego w skali kosmosu.
Poprzez zniekształcone wokale, które przez mikrofon na żywo tworzył performer, kontury naszej niebieskiej planety wydają się być monotonne, ponure i ciągnące się bez końca jak bylejaki, nieważny wolny dzień. Wokalizy Mikłaszewskiego opierają się na nieludzkich wręcz, wysokich dźwiękach, buczeniu, tworzeniu melodii, beatbox’ingu – to naprzemienność wprowadza nas w poszczególne aktorskie sceny, często wrzucając jakieś słowo czy jedno zdanie jako zapowiedź nowej postaci.
Czasami te muzyczne przerywniki trwają dziesięć minut, a czasami pół godziny. Hipnotyczność tego efektu dźwiękowego jest praktycznie nie do opisania. Nieuchronne cielesne potrzeby wydawały się dla wykonawcy nie istnieć.
W niektórych miejscach spektaklu Mikłaszewski zachęca publiczność do chwilowego zapadnięcia w sen, a jego śpiew w tym czasie – zniekształcony, jakby pochodzący z głębin wody – działa jak najlepszy środek nasenny. Wykonawca rozwijał prawdziwe poczucie więzi i zależności pomiędzy sobą, a publicznością poprzez chwilowe oddawanie się pod opiekę i czujność widzów. Wyrazem tej solidarności było choćby dzielenie się jedzeniem, artysta częstował publikę czekoladą. Jak wielkie jest ich zdziwienie, kiedy orientują się, że nawet ten element jest dokładnie zsynchronizowany z całością – czekoladą okazują się być „Magiczne gwiazdki Milky Way”, a więc symboliczne nawiązanie do otaczającej nas galaktyki.
Podczas gdy pod sam koniec zasnąłem na nie więcej niż godzinę, po przebudzeniu się zdałem sobie sprawę, że być może pierwszy raz w życiu spędziłem całą dobę w jednym tylko pokoju i w ciągu tej doby byłem bardziej świadomy niż kiedykolwiek, przemierzając tę ziemię wzdłuż i wszerz.
Pozostając w bezruchu, obserwując ruch ziemi zdałem sobie sprawę, że czasami najbardziej statyczne doświadczenia mogą być dla nas najbardziej poruszające. Nie mogę spekulować na temat braku silnej promocji tego spektaklu, nie wiem też na jaki rodzaj publiczności autor miał nadzieję.
Przy całej interakcji z publicznością, byłoby niemożliwe stwierdzić, że był to spektakl komukolwiek z widzów obojętny. Mogę jedynie zachęcić czytelnika, aby tu przyszedł, jeśli jest w stanie to najlepiej na cały dzień, i zobaczył to na własne oczy.”